29 listopada 2014

A jesień mija...
jak oka mgnienie. Dawno już nas tutaj nie było. W sumie prowadzenie bloga nie zajmuje dużo czasu, ale ja, będąc kierowcą zawodowym i mając do dyspozycji trochę soboty i trochę niedzieli, tego czasu mam ciągle mało. Było wiele fajnych chwil tej jesieni i kilka niezbyt fajnych ( przechorowałem wszystkie możliwe grypy: klasyczne, bostonki, jelitówki :) ciekawe czy jeszcze jakieś są w stanie mnie zaskoczyć). Przyprowadziliśmy owce z pastwiska na okres zimowy do owczarni, tym bardziej, że wszystkie owce są w zaawansowanych ciążach. Przystosowaliśmy inny budynek dla naszych alpaczek. Myślimy, że dobrze się tam czują i podoba im się nowe mieszkanie.
 
 Nasza Sara, choć nie jest psem pasterskim, to zwierzęta wcale jej nie przeszkadzają w polowaniu na nornice. Na naszej łące życie pod ziemią aż kwitnie ;-)
Alpaczki chwytają ostatnie jesienne chwile. Bawią się, zjadają opadające liście brzozy, wiśni, czeremchy, wierzby.... w sumie do zagrabienia nie zostało ich zbyt wiele.
 
 
 
Jesień jak zwykle była piękna... Było grzybobranie, były ogromne mrowiska, było ciepło- jak mówią meteorolodzy, jak nigdy dotąd.
Powoli też kończymy budowę naszego upragnionego domu. Może nie do końca naszymi rękami, ale z bardzo dużym naszym udziałem decyzyjnym i zakupowym. Tej jesieni w ogóle nam się nie nudzi.
 
Pomimo tego, że pracy mamy po pachy, nie sposób nie zauważyć że życie jest piękne!!! Pozdrawiamy wszystkich zapracowanych :)


30 października 2014

Brave...
Było to zeszłej soboty- 25 października. Dzień zapowiadał się fajnie, bo od rana oczekiwaliśmy gości, więc szybko uwinęliśmy się z robotą, dom pachniał ciastem i wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik. Goście super - z resztą każdy, komu zapadły w serce alpaki musi być super, więc miło się siedziało w ciepłym domku, bo na dworze zimno i wiatr taki przenikliwy....(Pozdrawiamy Zosię i Adama! :-) )W chwilę po tym jak odprowadziliśmy naszych gości, wpadł do nas sąsiad, aby powiedzieć, że kolejny gość jest w drodze! Pędem pobiegliśmy na pastwisko, bo to nasza Gaja właśnie rodziła swoje pierwsze cria i pilnie potrzebowała naszej pomocy- mały miał podwiniętą nóżkę i nie miał szans urodzić się sam. Myślę, że taki poród w takich warunkach pogodowych, bardzo źle mógłby się skończyć dla obu zwierząt, gdyby nie udzielono im pomocy. Nic nie wskazywało na to, że to dziś będzie ten dzień i było już około godziny 15-tej. Małego trzeba było szybko wysuszyć i ogrzać, bo słaby był i zziębnięty, a mama nie chciała go znać. Po raz pierwszy byliśmy w takiej sytuacji, kiedy samica kąsała swoje dziecko i nie pozwoliła mu się napić mleka. Łożysko też nie chciało się urodzić więc po trzech godzinach oczekiwania trzeba było interweniować farmakologicznie. Po godzinie od podania leków- urodziło się łożysko, ale mama dalej uciekała przed swoją pociechą. Doiliśmy ją i podawaliśmy mleko małemu, żeby go wzmocnić. Zamknęliśmy je do oddzielnego boksu i bardzo liczyliśmy na to, że w końcu szok poporodowy minie i Gaja zaakceptuje swoje pierwsze dziecko. Dobrze pamiętam dzień w którym urodziła się Gaja. Też miała podwiniętą nóżkę, też urodziła się w sobotę i też ważyła tylko 5500g zupełnie jak jej syn, którego ze względu na dzielność i waleczność nazwaliśmy Brave. Dochodziliśmy do nich aż do nocy i dopiero po 1 poszliśmy spać, bo wtedy to mały pił już sam mleko od swojej mamy- najgorsze minęło....
 
a tu z babcią Albą...
 
tu ze starszym o dwa miesiące wujkiem Samem... 
 
Zobaczcie jak biegam.... 
 POZDRAWIAM!!!



21 sierpnia 2014



Ja SAM!
Dziś - tj. 21.08.2014 roku o godzinie 11.15 urodził się w naszej hodowli samczyk - Sam. Przyszedł na świat bez naszej pomocy i dlatego nazwaliśmy go Sam. Od urodzenia jest bardzo samodzielny. Niby już to znam, niby widziałem jak wyglądają pierwsze chwile życia młodej alpaki (cria), ale za każdym razem jestem tak samo zdumiony jak szybko takie małe zwierzątka potrafią chodzić, biegać, jeść. Nasz mały chłopczyk urodził się z wagą 7.700kg - jest to średnia waga rodzącej się alpaczki- nie za dużo, nie za mało - tak w sam raz. A jeśli chodzi o kolor - to jest zupełnie podobny do swojej najstarszej siostry- Gai tylko pyszczek ma jakby ubrudzony w popiele. Taki Sam Popiołek. Mama jego jest biała, ojciec też jest śnieżnobiały, a on jasnobrązowy. To też mnie fascynuje u alpak, że nigdy nie można przewidzieć koloru mającego urodzić się maleństwa. Z tej samicy mamy już troje potomstwa- wszystkie piękne, jasnobrązowe ( no może Kajek ma bardziej wyrazisty kolor). Pogoda dziś była trochę deszczowa ale z przejaśnieniami i w południe tylko 12 stopni ciepła więc trochę podsuszyliśmy małego suszarką. To tyle tej opowieści - czas na prezentację ;)


 
 
 
 


  
 
 
 
 
 
 
 
 
                                                                             


 

W tym tygodniu zakupiliśmy też pierwszą porcję marchewki 840kg, nasze alpaczki też się cieszą z tego zakupu....
 

13 sierpnia 2014

Pewnego razu w marchewce....
 
Powoli zbieramy już nasze małe żniwa- zbiory z naszego ogródka warzywnego- więc chciałem w tym miejscu opowiedzieć o nowym życiu, które swój początek wzięło właśnie w marchewce. Pewnego dnia na marchwianej naci zauważyliśmy dwie piękne gąsienice. Nie sposób było ich nie zauważyć. Wysłaliśmy co prędzej zapytanie do brata Googla cóż to będzie za piękne stworzenie i okazało się, że wyrośnie z niego piękny Paź Królowej. Na naszych grządkach nie był on bezpieczny- ptaków też u nas mnóstwo- więc zabraliśmy je do domu, do kartonika. Codziennie wymienialiśmy nać na świeżą, aż pewnego dnia gąsienice znikły. Trochę czasu zajęło nam zlokalizowanie ich bo uwiły sobie kokon na nodze stolika. Wikipedia podaje, że w takim kokonie może poczwarka siedzieć od dwóch do sześciu tygodni. Nasz motylek siedział tam sobie tylko dwa tygodnie...
 
 
Potem zauważyliśmy go jak siedział sobie spokojnie na ścianie. Trzeba było szybko uwiecznić go na zdjęciach. Udało nam się nawet uchwycić moment rozprostowywania skrzydeł - to jest niesamowite jak taki motylek potrafi szybko machać skrzydełkami. A potem wyniesiony na dwór odleciał....... nasz Paź Królowej.....
 
 


11 lipca 2014

Jeszcze o strzyży....
Obiecaliśmy kiedyś, że napiszemy jeszcze co nieco o strzyży, która w tym roku wyglądała zupełnie inaczej niż dotychczas. Do tej pory strzygliśmy nasze zwierzęta sami- spętane, leżące na ziemi- jak robi to większość strzygących alpaki. W tym roku, dzięki umiejętnościom Pana Tadka, na którego natrafiliśmy na krótko przed Opolagrą, nasze pupile były obcinane na stojąco, bez jakiegokolwiek spętania, a jedynie były przytrzymywane za szyję. Zarówno my jak i Pan Tadek trochę obawialiśmy się co z tego wyjdzie, bo muszę dodać, że strzygł on przez około 20 lat owce, konie, lamy a nawet osły, ale nigdy nie miał do czynienia z alpakami. Byliśmy jednak bardzo mile zaskoczeni, bo strzyża przebiegała sprawnie, a nasze zwierzaki miały super fryzury i wyglądały prześlicznie. Myślę, że zawodowo strzygąca alpaki osoba nie zrobiłaby tego lepiej. Oglądając różne filmiki na YT dotyczące strzyży alpak mogliśmy zauważyć, że zabieg ten jest zawsze stresujący dla zwierzęcia, a sposób w jaki zrobił to Pan Tadeusz jest chyba najłagodniejszy. Wiele osób oglądających nasze zwierzęta na wystawach, na których mieliśmy okazję być, podziwiało zdolności naszego strzygacza, któremu w tym miejscu jeszcze raz bardzo dziękujemy i mamy nadzieję, że zobaczymy się z nim znowu za rok.
 
 
 


Translate

Łączna liczba wyświetleń